Let’s travel together.

Z zakrwawionych kartonów wystawała mała stopa

0

Jest 27 lipca 1954 r. Raymond Trudeau, skończył wczoraj 6 lat z czego jest bardzo dumny. Zbliża się pora obiadowa, a dzień jest niezwykle upalny. Chłopczyk nie czuje głodu, ale ogromną chęć na lody. Mama odmawia, tłumacząc, że wczoraj zjadł za dużo słodyczy, ale Raymond nie odpuszcza. Zakłada sandałki, na głowę wkłada czapkę i idzie do centrum Montrealu, gdzie pracuje jego tata – „On nigdy nie odmawia” – myślał po drodze.

 

Dziwak z sąsiedztwa

Chwilę później, zawiedziony Raymond, idzie powolnym krokiem w stronę domu. „Zjesz obiad, pomyślimy o lodach, a tymczasem marsz do domu!”– powiedział 34- letni David. Niestety chłopczyk nie posmakował starannie przygotowanego przez mamę posiłku, ani nie doczekał się deseru… W ten piękny, słoneczny dzień, na jednej z ruchliwych ulic, wpadł prosto w szpony bestii.

Lucien Picard, bezrobotny mechanik z Quebecu, mieszkający w hotelu w centrum Montrealu, był dość dziwną postacią. Miał zaledwie 130 cm wzrostu, a jego tułów wydawał się być dłuższy od samych nóg. Do tego nosił wąsik Charliego Chaplina, a jego wiecznie czerwoną od alkoholu twarz, pokrywały blizny po ospie. Chudy, w brązowym garniturze, często stawał wieczorem na rogu ulicy i obserwował bawiące się dzieci – tak po zaginięciu Raymonda, które jeszcze tego samego dnia zgłosił tata, przedstawiali go sąsiedzi. To właśnie z nim świadkowie zaobserwowali chłopczyka.

Zakrwawione kartony i walizka

Trzy dni później, mężczyzna spacerując wzdłuż nabrzeża Świętego Wawrzyńca dostrzegł dwa tekturowe pudła z których wystawała mała stopa. Przesiąknięte krwią katony, skrywały części ciała. Niedługo po tym makabrycznym znalezisku, jeden z najemców hotelu, poczuł wiercący w nozdrzach fetor, który wydobywał się z pokoju Luciena. Tam w walizce, leżały brakujące ramiona i tors Raymonda. Tak zaczęła się jedna z największych obław za mordercą, w historii Montrealu.

Niczego nie zrobił

Mężczyzna został zatrzymany w swoim rodzinnym mieście 2 sierpnia. Tłumaczył, że uciekł po tym jak znalazł w swoim pokoju fragmenty dziecięcego ciała i bał się, że wpadnie w kłopoty. Policjanci nie dali wiary jego słowom i kontynuowali przesłuchanie. Po 4 godzinach Lucien zmienił wersję wydarzeń:

 Zwabiłem go do mojego pokoju, a on zaraz po przekroczeniu progu zaczął krzyczeć. Udusiłem go i wyszedłem. Udałem się do pobliskiej tawerny gdzie piłem alkohol. Kiedy wróciłem, on już był poćwiartowany. Nie wiem, kto to zrobił, ale na pewno nie ja. Nie miałem niczego ostrego, miałem tylko młotek, a przecież nie mogłem tego zrobić młotkiem.

Niedługo później wszystkiemu zaprzeczył, twierdząc, że nigdy nie spotkał chłopca.

Spacer na szubienicę

Co do tego, że był winny nikt jednak nie miał wątpliwości. W rzeczywistości, przebiegły wielbiciel małych chłopców, zwabił swoją ofiarę słodyczami. W piwnicznym pokoju zaatakował, a podczas gwałtu udusił. Po wszystkim poćwiartował…

W latach pięćdziesiątych zarówno Quebec jak i Ontario były liderami jeśli chodzi o uśmiercanie zabójców, a tym bardziej tak bezwzględnych jak Lucien Picard. Najwięcej wyroków wykonywano w więzieniu Bordeaux. Tam właśnie skończył brutalny morderca dzieci. 11 lutego 1955 roku, wspiął się po 13 stopniach szubienicy i był to jego ostatni spacer. 

Autor, Dorota Ortakci.

This slideshow requires JavaScript.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.