„Zacząłem ją gwałcić. Szarpała się, uciekła i darła wniebogłosy, jakbym ją co najmniej żywcem zarzynał”- Sprawa Georgi
Montverde na Florydzie to mała, ściśle związana społeczność, około 36 mil na zachód od kwitnącego miasta Orlando. W latach 80- tych to maleńkie miasteczko szczyciło się posiadaniem około 400 mieszkańców. Było spokojne i bezpieczne, a ludzie bez żadnych obaw pozostawiali na noc otwarte drzwi. Wszyscy się znali, lubili i szanowali. Niestety panujący dotąd spokój został zakłócony.
Spacer po przekąski
Po południu 8 kwietnia 1980 r. Rodzice Georgi wraz z jednym z jej braci, 15- letnim Charlesem udali się na ryby nad pobliskie jezioro Florence. Połowy były w tej rodzinie tradycją, w końcu tata dziewczynki pracował jako rybak. Georgia i jej 16- letni brat Tony postanowili, że zostaną w domu. Około godziny 17:30 dziewczynka zapięła swojego ukochanego buldoga Tygrysa na smycz i udała się do jedynego sklepu spożywczego znajdującego się w miasteczku. Miała do przejścia kilometr. Nadchodził zmierzch, a dziewczynka panicznie bała się ciemności więc zapewniła brata, że niebawem wróci. W sklepie chciała kupić przekąski na wspólny wieczór z przyjaciółką. Miała na sobie dżinsy, podkoszulek i była boso – co było jej powszechnie znanym dziwactwem. Georgia nie wróciła do domu, a w rzeczywistości nawet nie dotarła do sklepu.
Tygrys wrócił sam
Zaniepokojony Tony, zorientowawszy się, że Tygrys wrócił do domu sam, zaczął biegać po okolicy wykrzykując imię siostry. Chwilę później do domu wrócili rodzice i niezwłocznie zawiadomi policję. Poszukiwania dziewczynki rozpoczęto momentalnie. Ekipa poszukiwawcza ramię w ramię wraz z rodziną Georgi brnęła przez okoliczne lasy i gaje cytrusowe. Płetwonurkowie pod osłoną nocy przeszukiwali jezioro. W poszukiwania zaangażowano także psa tropiącego, oraz śmigłowiec.
Wraz z bratem szukaliśmy Georgi w miejscach, które nie były widziane przez człowieka prawdopodobnie od 100 lat. Były miejsca, w których rozkładaliśmy drabiny i przedzieraliśmy się przez bagna- opowiadał Tony, który jak można się domyślać miał ogromne wyrzuty sumienia, że puścił siostrę samą do sklepu.
W poszukiwania Georgi zaangażowała się cała społeczność. Każdy desperacko pragnął, sprowadzić dziecko bezpiecznie do domu. Ludzie roznosili ulotki, oraz fizycznie przeczesywali okolicę. Nikt nie widział dziewczynki w chwili zaginięcia, nie było żadnych świadków, ale oczywiste było to ,że dziecko nie odeszło dobrowolnie. Niestety już wkrótce jej najbliżsi odkryją, że Georgia już nigdy nie wróci do domu.
Telefony od mordercy?
Zaledwie dwa dni po zaginięciu Georgi, jej rodzice, babcia, oraz funkcjonariusz policji otrzymali niepokojące telefony.
Cześć … tak … znam tę dziewczynę, której szukasz … tak, dwunastolatka … taa … nie żyje- mówił nieznajomy mężczyzna.
Rozmowy telefoniczne nie były możliwe do wyśledzenia, a po czasie nagrania zostały utracone. Niestety te ponure telefony nie były żartem. Dziewczynka naprawdę nie żyła.
Porzucona w małym gaiku
16 kwietnia czteroosobowa rodzina jechała do kompleksu mieszkalnego K-Mart, 30 mil od miejsca w którym zaginęła Georgia. Ich przejażdżkę przerwał drażniący nozdrza fetor, unoszący się w ciepłym wiosennym powietrzu. Sprawdzając źródło tego „zapachu”, dokonali przerażającego odkrycia. W małym lasku, wśród chwastów leżały zwłoki. Ciało 12- letniej Georgi było w daleko posuniętym rozkładzie. Zostało zidentyfikowane na podstawie dokumentacji medycznej i dentystycznej. Dziewczynka zmarła od jednego ciosu nożem, zadanego w plecy.
Szokujące morderstwo wstrząsnęło małą społecznością. Czy wśród mieszkańców miasteczka czaił się sadystyczny zabójca dzieci?
Ludzie się bali. Ogólny konsensus był taki, że zrobił to ktoś miejscowy, który nadal przebywa w mieście – mówił szeryf Jim.
Albert i jego wyznanie
Wiele wskazywało na to, że Georgia została wciągnięta do samochodu, tym bardziej, że pies Tygrys czuł niechęć do jednego ze skrzyżowań – prawdopodobnego miejsca uprowadzenia.
Jednym z głównych podejrzanych o zabójstwo Georgi był Albert Lara, który zwrócił uwagę śledczych we wrześniu 1980 roku. Mężczyzna odsiadywał wtedy wyrok za morderstwo 15-latki. I to właśnie on przyznał się do zabójstwa Georgi.
Jechałem drogą. Trochę żwirową, trochę asfaltową, tak pół na pół. Po przejechaniu 300 jardów, dostrzegłem tą dziewczynę. Zatrzymałem się i zapytałem ją o drogę. W tym momencie przejechał inny samochód. Kiedy się oddalił, złapałem ją i wciągnąłem do mojego auta. Po przejechaniu dwóch mil, zatrzymałem się wśród drzew i przeniosłem ją do bagażnika. Jechałem dalej. Zatrzymałem się dopiero w pobliżu małego gaiku. Wypiłem piwo, pomyślałem, a następnie otworzyłem bagażnik i usadowiłem ją na tylnym siedzeniu. Zacząłem ją gwałcić. Szarpała się, uciekła i darła wniebogłosy, jakbym ją co najmniej żywcem zarzynał. Była sprytna bo zdołała wysiąść z samochodu, ale ją złapałem i dźgnąłem w plecy tym co akurat miałem pod ręką. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba był to śrubokręt – opowiadał podejrzany.
Wykluczony
Krzyżyk kluczem do rozwiązania zagadki
Sprawę morderstwa Georgi Crews po pewnym czasie zamknięto. Jednak w 2013 roku temat powrócił do mediów. Detektywi badający archiwalne akta zwrócili uwagę na szczegół, który prawdopodobnie może być kluczem do identyfikacji mordercy. W momencie odnalezienia ciała, na szyi dziewczynki wisiał metalowy naszyjnik z krzyżykiem. W czasie pierwszego dochodzenia przyjaciel rodziny zeznał, że wisiorek należy do dziewczynki, a rodzina to potwierdziła. Jednak po ponownym śledztwie, rodzice dziewczynki zeznali, iż Georgia faktycznie nosiła na szyi wisiorek. Ale był on ze złota- dostała go od babci na Boże Narodzenie. W tamtych czasach pominięto ten ważny dowód rzeczowy. Czy teraz po latach, metalowy ręcznie wykonany wisiorek pomoże rozwikłać zagadkę morderstwa bezbronnej dziewczynki?
Autor, Dorota Otakci