Let’s travel together.

Włos łonowy, jedynym kluczem do rozwiązania morderstwa ośmioletniej Holenderki

0

Manon była ośmioletnią, przekorną dziewczynką z Holandii, która zawsze musiała postawić na swoim. Kiedy zaginęła, nikt nawet nie przepuszczał jak tragiczny okaże się finał jej poszukiwań.

Rudowłosy urwis

W 1995 r. Ośmioletnia Manon Seijkens mieszkała ze swoją mamą Gertie i batem Williamem w miasteczku Helmond w Holandii. Rodzice dzieci rozwiedli się, a ojciec układał sobie życie z nową rodziną, kilka kilometrów dalej.

Okolica była spokojna i pełna rodzin z małymi dziećmi, które w tamtych czasach każdą wolną chwilę spędzały na dworze. Wśród nich była Manon. Słodka dziewczynka z rudymi włosami, piegowatą cerą, nosząca kolorowe sukienki, która uwielbiała bawić się w chowanego. Dziś, dorośli już znajomi Manon wspominają ją jako dziecko o silnej woli, które dowodziło całą zgrają osiedlowych łobuzów: „Manon nigdy niczego się nie bała. Pamiętam jak raz podczas zabawy zachciało jej się siku. Zapukała więc do przypadkowego domu i jak gdyby nigdy nic zapytała czy może skorzystać z toalety” – wspominał jej ośmioletni wówczas sąsiad Patrick. „Mieszkałam z tatą trzy kilometry dalej. Manon potrafiła przejść ten dystans sama by zapukać do moich drzwi i zapytać czy wyjdę na dwór. Zazwyczaj gdy nasz tata zjawiał się w drzwiach, dodawała, że spacer ją zmęczył i jest głodna. Wiedziała, że dostanie od niego jakiś ekstra przysmak.”– pamięta jej dorosła dziś, przyrodnia siostra.

Dzień frytek

Z okiełznaniem psotnej i buntowniczej dziewczynki, największy problem miała jej własna matka. Manon nie przyjmowała do wiadomości słowa NIE. Jeśli mama mówiła: „Nie nie wyjdziesz teraz na dwór”, po czym zabierała córce buty, Manon wybiegała z domu boso. Potem bezsilna kobieta, wędrowała ulicami dopóki nie znalazła swojego dziecka. Tak samo było w czwartkowe, popołudnie 10 sierpnia 1995 r. Manon nie chciała czytać książki i upierała się, że chce na dwór. Mama kategorycznie zabraniała, więc w momencie kiedy udała się do kuchni schować jej buty, ośmiolatka wybiegła z domu na bosaka. Był to jednak „frytkowy dzień”, jak miała w zwyczaju mawiać Manon, więc Gertie spodziewała się córki na 17:00. Kiedy frytki wystygły kobieta poczuła dziwny niepokój. Wiedziała, że tej przekąski jej dziecko nigdy by nie odpuściło. Gertie zaczęła więc poszukiwania, a po upływie 3 godzin w sprawę zaangażowała się policja.

Świadkowie

Dzieci, które wiedziały jak bardzo Manon chciała mieć psa, biegały po ulicach i krzyczały: „Manon chodź do domu, twoja mama kupiła ci psa!!!”. Niestety to nie skutkowało. Dziewczynka przepadła jak kamień w wodę. Cztery dni później rozpoczął się pierwszy dzień w szkole, a wszystkie miejsca w ławkach zostały zajęte, prócz jednego. Krzesełko przy oknie, na którym zawsze siadała Manon, stało puste.

W spawie zaginionej dziewczynki zgłosiło się wielu świadków, którzy widzieli ją w czwartek i piątek, a nawet kilka dni po zaginięciu:

  • W czwartek około godziny 17:00 Manon widziana była w pobliżu basenu. Spostrzegła ją dziewczynka z którą wcześniej tego dnia się pokłóciła.
  • Później o godzinie 22:00 dziewczynka pojawiła się w miejscowym parku rekreacyjnym.
  • Następnego dnia mieszkaniec, który kojarzył ośmiolatkę z widzenia, ale nie wiedział, że jest poszukiwana, widział jak Manon przebiega tuż przed jadącym samochodem.
  • O godzinie 13:00 dziewczynka wymieniła kilka słów z kobietą, która także nie zdawała sobie spawy z powagi sytuacji.
  • O 15.00: dziecko, które odpowiadało opisowi Manon, zostaje zauważone na ławce, tuż za małym Zoo w Breitnerlaan, w pobliżu domu kultury.
  • Później widziało ją jeszcze kilku świadków, a każdy zwrócił uwagę na fakt, że spacerowała z małym pieskiem, którego tuliła w ramionach.
  • Kilka dni później dziewczynkę widział miejscowy chłopiec. Według niego miała na sobie dziwne buty.
Pierwszy podejrzany

Wszystkie zgłoszenia zostały dokładnie sprawdzone, a później napłynęło jeszcze około 20 wskazówek i to na ich podstawie dokonano zatrzymania. 28 sierpnia policja aresztowała 60- letniego bezdomnego, w którego towarzystwie rzekomo widywano Manon. Człowiek zaprzeczył, twierdząc, że nie ma nic wspólnego z tą sprawą i dwa dni później zwolniono go z aresztu. Nadał był osobą zainteresowaną, ale późniejsze dochodzenie oczyściło go ze wszystkich zarzutów.

Szczątki w rezerwacie przyrody

Przez kolejne sześć miesięcy wszyscy zadawali sobie pytanie co stało się z dziewczynką i tak do 17 lutego 1996 r. Wtedy to w karnawałową sobotę, w rezerwacie przyrody, kilkaset metrów od domu zaginionej, odnaleziono szczątki. Ciało, w stanie znacznego rozkładu, leżało w gęstych zaroślach w pobliżu nowego kanału wodnego. Miejsce to było wielokrotnie przeszukiwane na początku dochodzenia, więc najbardziej prawdopodobne jest to, że dziewczynka przez jakiś czas była przetrzymywana. Sekcja zwłok wykazała, że Manon padła ofiarą gwałtu i chociaż nie udało się ustalić w jaki sposób zmarła, na pewno doszło do morderstwa. Po tym okropnym odkryciu, okolica pełna dotąd dzieci, opustoszała. Rodzice bali się o swoje pociechy i trzymali je pod kluczem. W końcu na wolności grasował zabójca dzieci.

Drugi podejrzany i tajemniczy włos

23 lutego 1996 r. Policja aresztowała 49-letniego mężczyznę, który wcześniej dołączył do zespołu poszukiwawczego. Miał on rejestr karny ponieważ w 1981 r. Został skazany na 7 lat więzienia za przestępstwo seksualne. Po śmierci żony prowadził koczowniczy tryb życia i spożywał duże ilości alkoholu co oznaczało, że mógł przejawiać agresywne i nieprzewidywalne zachowania.

Uwagę śledczych zwrócił na siebie sam, kiedy stwierdził, że widział Manon dwa dni po jej zniknięciu. Mówił, że miała na sobie kapcie, albo mokasyny, mimo, że dziewczynka wyszła z domu boso. W momencie w którym ją znaleziono rzeczywiście miała na sobie buty pasujące do opisu podanego przez podejrzanego. Odnośnie butów były to pantofle na niskim obcasie, ze szpiczastym czubkiem i na pewno nie należały do Manon. Dodatkowo były o kilka numerów za duże. Ponadto podejrzany podał bardzo szczegółowy opis ubrań dziewczynki i na tej podstawie policja podejrzewała, że ​​mężczyzna był przez jakiś czas z Manon.

Najbardziej niepokojące były jednak jego twierdzenia: „Tylko ja wiem, co stało się z Manon”, „Została zabita przez kogoś, kto tego nie chciał. To nie tak miało wyglądać, ale wszystko wymknęło się spod kontroli”, „Wszystkie dowody są przeciwko mnie, ale nigdy się nie przyznam. Wtedy już nigdy nie będę wypuszczony z tego cholernego miejsca”. Jedyne co zaprzeczało winie mężczyzny, a tym samym winie pierwszego podejrzanego, to dowód znaleziony na ciele dziecka. Włos łonowy, który zdecydowanie należał do osoby, która popełniła przestępstwo. Na jego podstawie obaj mężczyźni zostali oczyszczeni ze wszelkich podejrzeń.

Trzeci najbardziej wiarygodny podejrzany

4 maja 1998 r. 27-letni mężczyzna przyznał się do morderstwa Manon. Stwierdził, że 10 sierpnia 1995 r. Po tym jak wypalił ćwierć grama heroiny, ukradł rower aby móc go spieniężyć i kupić więcej narkotyków. Kiedy wracał na swojej zdobyczy, zainteresował się dziewczynką, która właśnie pisała kredą po betonie. Według niego pod wymówką, że pokaże jej małe pieski, zwabił Manon do buszu: ” Wsadziłem ją na mój rower i pojechaliśmy w tamto miejsce. Nie bała się ponieważ dobrze mnie znała. Kiedy zatrzymaliśmy się w pobliżu kanału wziąłem ją na ręce, ze względu na te pokrzywy. Nie chciałem, żeby się poparzyła, ale wiedziałem, że muszę odbyć z nią stosunek. Wiedziałem, że to niedozwolone, ale tak się stało. Kiedy Manon zaczęła krzyczeń, nie było odwrotu. Udusiłem ją”

Po tym wyznaniu rodzina dziewczynki była bardzo zaskoczona, ponieważ mężczyzna był dobrym przyjacielem Gertie i od początku do końca angażował się w poszukiwania. Policja potraktowała te zeznania bardzo poważnie, ponieważ tylko morderca mógł znać szczegóły, które nie zostały ujawnione wcześniej, dla dobra śledztwa. W tym przypadku wiedział on, że Manon miała na sobie niebieskie majtki z białą kokardką, czego nie wiedziała nawet jej matka. Podał także szczegółowy opis roślinności, w której znaleziono zwłoki dziecka w 1996. I rzeczywiście znaleziono ją w pokrzywach tuż pod krzewem z zielonymi, kleistymi owocami.

Dochodzenie w sprawie podejrzanego trwało przez kolejne lata. Na jego potrzeby wezwano biegłych ze Stanów Zjednoczonych, w tym psychiatrów. Ekshumowano także ciało Manon i przeprowadzono kolejne dogłębne analizy włosa znalezionego na jej ciele. Powołano też świadków, którzy dalej utrzymywali, że widzieli dziewczynkę w dzień po jej zaginięciu. Ostatecznie 7 stycznia 2000 r. Podejrzany został uniewinniony. Zgodnie z werdyktem biegłych miał chorobliwą potrzebę odbycia kary, ponieważ nie radził sobie ze swoim życiem oraz uzależnieniem od twardych narkotyków. Ostatecznie sam wycofał swoje zeznania. Twierdził, że z bielizną dziewczynki po postu strzelił, a odnośnie roślinności w miejscu znalezienia zwłok, często je odwiedzał więc wiedział co i o jakiej porze tam rośnie. Tak jak i poprzedników, mężczyznę wykluczyło badanie DNA.

Sprawę morderstwa Manon otworzono ponownie w 2005 r. I po dziś dzień jest ona tajemnicą. Nadal nie znaleziono właściciela włosa, który stanowi jedyny klucz do rozwiązania tej zagadki.

Autor, Dorota Ortakci

This slideshow requires JavaScript.

 

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.