Let’s travel together.

Dzieci, które nigdy nie wróciły do domu, część 47- Jan z Pragi, Sylvie ze Szwajcarii, Jérôme z Francji

0

„Zaginieni w ciemności, zniknęli bez śladu. Zostały po nich tylko zdjęcia i wspomnienia. Dzieci, bracia, siostry, przyjaciele…Wypatrywanie, czekanie, nasłuchiwanie. Czy drzwi się otworzą i zaginiony powróci?”

 

Jan Nejedlý

17 stycznia 1998 r. W sobotnie popołudnie, 9- letni Jan wyszedł z domu położonego przy ulicy Podolskiej w Pradze i udał się w drogę do kolegi. Przyjaciele, którzy chodzili razem do 3 klasy szkoły podstawowej, byli umówieni na granie w gry komputerowe. Po drodze, minął chłopca miejscowy pediatra. Zapamiętał, że Jan ubrany był w szare, dresowe spodnie i ciemnoniebieską puchową kurtkę. Wymienili uprzejmości i chłopiec poszedł dalej. Miał do przejścia 100 metrów.

Jan nie dotarł do swojego kolegi i nie wrócił do domu, a lekarz pozostał jedynym znanym świadkiem, który spotkał go na ulicy. Rodzice niezwłocznie rozpoczęli poszukiwania, sprawdzając każde miejsce, w które mógł udać się ich syn oraz obdzwonili wszystkich jego przyjaciół. Kiedy okazało się, że Jana nigdzie nie ma, zawiadomili policję, której w późniejszych latach nie szczędzili krytyki. Policjanci rozpoczęli śledztwo od sprawdzenia rodziców, nie zakładając nawet, że chłopczyk mógł paść ofiarą porwania. Kiedy w końcu po kilku dniach, doszło do nich, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz, było już za późno, bo wszelkie ślady zostały zatarte, a pies nie był nawet w stanie podjąć tropu.

W kolejnych tygodniach okolicę przeczesywały setki ludzi, helikopter z kamerą termowizyjną, a policja rzeczna metr po metrze sprawdzała Wełtawę. W poszukiwania dziecka zaangażował się także Interpol. Idąc za wskazówką znanego jasnowidza, który twierdził, że Jan jest przetrzymywany w pobliżu domu, policjanci sprawdzili, każdego zarejestrowanego przestępce seksualnego w okolicy, co nie przyniosło żadnych rezultatów.

Z biegiem czasu, ulotki informujące o zaginięciu dziewięciolatka, zawisły prawie wszędzie: W witrynach sklepowych, na przystankach autobusowych, w szkołach czy metrze. Rodzina prowadziła także zbiórkę pieniężną i oferowała nagrodę stu tysięcy koron za informację, która doprowadziłaby do znalezienia syna. Z czasem kwotę zwiększono do miliona, ale i to nie pomogło.

W toku prowadzonego śledztwa z rodziną skontaktował się młody mężczyzna, który w jednym z praskich lokali świadczył usługi seksualne, a wraz z nim czterech innych mężczyzn i dwójka dzieci. Jedno z nich, nazywane Daniel, miało być Janem. Według mężczyzny, właściciele tym podobnych lokali co kilka dni odsprzedawali sobie dzieci, żeby zacierać ślady. Dzwoniący obiecał zorganizować spotkanie z człowiekiem, który zgodził się rzekomo oddać Jana za milion koron. Spotkanie miało odbyć się o 00:00 w nocy. W umówionym miejscu zjawiło się także pięć radiowozów, a mężczyzna z dzieckiem się nie pojawił. Nie wiadomo, czy spłoszyła go policja, czy tak naprawdę nigdy nie istniał.

Mimo, iż państwo Nejedlý mieli jeszcze córkę Adelę, po zaginięciu syna zaadoptowali małą dziewczynkę o imieniu Nikola. Zabrali ją z domu dziecka i jak twierdzą po latach, była to najlepsza decyzja w ich życiu, ponieważ od momentu, w którym Nikola pojawiła się w domu, zaczęli sypiać bez tabletek nasennych.

Od momentu zaginięcia Jana wiadomo tylko tyle, że zniknął w biały dzień, na ulicy, w odległości kilkudziesięciu metrów od domu. Jego rodzice wierzą, że padł ofiarą handlarzy dziećmi i przez cały czas trzymali się nadziei, że ich syn został sprzedany zagranicznej rodzinie, która marzyła o synu.

This slideshow requires JavaScript.

Sylvie Bovet

12- letnia, niepełnosprawna, chorująca na epilepsję Sylvie, w maju 1985 r. Przebywała na koloni dla dzieci chorych, w obecnym miasteczku studenckim La Rouveraie w gminie Bevaix. 23 maja, około godziny 19:00 udała się na spacer do lasu, wraz z wychowawczynią i inną, małą dziewczynką. W drodze powrotnej, około 100 metrów przed rozwidleniem prowadzącym do pensjonatu, Sylvie wyprzedziła swoją wychowawczynię, aż ta w końcu straciła ją z oczu. Kobieta była pewna, że nastolatka samodzielnie udała się do ośrodka i nieśpiesznie kontynuowała spacer z młodszym dzieckiem. Kiedy na miejscu zorientowała się, że Sylvie nie ma, od razu rozpoczęła poszukiwania.

Z uwagi na to, że dziewczynka miała porażenie mózgowe i padaczkę, policja założyła, że mogła się zgubić. Niestety pomimo natychmiastowo wszczętych poszukiwań, nie znaleziono najmniejszego śladu, a jej zaginięcie stanowi jedno z najbardziej tajemniczych zaginięć w Szwajcarii.

This slideshow requires JavaScript.

Jérôme Cantet

10- letni chłopiec mieszkający wraz z mamą na paryskich przedmieściach Courbevoie, 14 grudnia 1991 r. Po raz pierwszy udał się samotnie do pobliskiego centrum handlowego. Jérôme obiecał mamie, że wróci za godzinę. Tyle potrzebował by kupić dla niej już wcześniej upatrzony prezent pod choinkę: Złotą kaczuszkę z błyszczącym koralikiem na główce. Około godziny 14:00, chłopiec ubrany w zielono- fioletową kurtkę, wskoczył na swoją deskorolkę i wyruszył w drogę. Od tamtej pory nikt go nie widział, nawet sprzedawcy. 

Kiedy Jérôme nie wraca, zmartwiona kobieta rozpoczyna poszukiwania, a około 19:00 kontaktuje się z policją. W kolejnych dniach przeszukano pasaże handlowe oraz kilometry ogromnego parkingu La Coupole, na którym, znaleziono deskorolkę chłopca, wetkniętą za drzwi prowadzące do pasażu. Był to jeden, jedyny ślad po dziecku i od tamtej pory, ogromne wieże dzielnicy biznesowej, w której położona jest galeria, nigdy nie ujawniły swojej tajemnicy.

Mimo tysięcy ulotek z wizerunkiem chłopca, które rozprowadzono w całej Francji jak i za granicą, nie pojawił się już żaden trop, poza jednym telefonem, który wkrótce po zaginięciu odebrała matka: „Mamo, mamo, idę umrzeć, on mnie bije! ” Kobieta była pewna, że dzwoniącym był Jérôme, jednak nigdy nie udało się tego ustalić.

Autor, Dorota Ortakci.

This slideshow requires JavaScript.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.