Let’s travel together.

Co się stało z wielokrotnym mistrzem Polski w judo, Andrzejem S?

0

Pan Andrzej S. Miał 41 lat. Mieszkał w Lublinie gdzie był dość znaną postacią: wielokrotny mistrz Polski w judo, przykładny mąż i ojciec dwojga dzieci. Po zakończeniu kariery sportowej, zajął się handlem samochodami, a biznes szybko się rozkręcił. Wszystko układało się świetnie, aż do 26 listopada 2002 roku.

Obiecał, że wróci na kolację

Tego dnia mężczyzna około godziny 18:00 wyszedł z domu, informując żonę, że jedzie w interesach do znajomego, który mieszkał w pobliskiej Wólce Lubelskiej. Zabierając z domu 15 tysięcy w gotówce, wsiadł do swojego samochodu marki Opel ZAFIRA nr rej LU 33658. Obiecał, że wróci na kolację, ale w domu nie pojawił się już nigdy.

Próba odzyskania długu

Później ustalono, że w tym dniu Andrzej S. Telefonował z pożyczonego telefonu do mężczyzny, dla którego sprowadził samochód. Człowiek ten był mu winien pieniądze i najwyraźniej nie chciał długu oddać, ponieważ telefonów z numeru Andrzeja nie odbierał. Podstęp z pożyczoną komórką się udał. Mężczyzna odebrał telefon, a tym samym Andrzejowi udało się z nim umówić, na spotkanie, które miało mieć miejsce w godzinach wieczornych.

Doszczętnie spalone auto

Następnego dnia w lesie pod Lublinem miejscowy grzybiarz natrafił na doszczętnie spalony samochód. Był to srebrny opel Zafira. Dowodów, które można było zabezpieczyć było niewiele, ponieważ wysoka temperatura zrobiła swoje. Nie udało się nawet ustalić jakiej substancji użyto do podpalenia auta. Wiadomo jednak, że sprawca działał w sposób przemyślany i wyrafinowany.

„Lonio” i „Kiler”

Ostatnią osobą, która widziała zaginionego, był Leszek M. Pseudonim „Lonio”. Andrzej czasem pożyczał od niego lawetę i to właśnie do niego pojechał w ten feralny wieczór. Na jego posesji ślad się urywał, a Leszkowi M. nigdy niczego nie udało się udowodnić. Podobno porozmawiali krótko w samochodzie Andrzeja, a ten później odjechał. W taką wersje wydarzeń nie uwierzył ojciec zaginionego:

Ja uważałem, że on o wszystkim wiedział. Mogły to zrobić jakieś osoby trzecie, ale wierzę, że zostały wyznaczone przez niego. Syn albo za dużo widział, albo wiedział i był niewygodny.

Kilka dni po zaginięciu przesłuchano także Daniela O. Pseudonim „Kiler”. Mężczyzna miał obrażenia, wyglądające jakby niedawno brał udział w bójce. Jemu też niczego nie udowodniono.

On tu nie mieszkał, on tylko przyszedł, zameldował się i poszedł. Chyba gdzieś znad morza pochodzi. Kiedyś go ktoś ścigał, jakaś mafia. Może go ustrzelić chciała, może już ustrzeliła… A nic nie mówię, nic nie wiem – śmiał się znajomy Daniela O.

Od zaginięcia pana Andrzeja minęło już kilkanaście lat. Sprawą zajęło się nawet policyjne Archiwum X. Szanse na odnalezienie ciała mężczyzny są jednak niewielkie. Bo w to, że Andrzej żyje nie wierzy już nikt, dlatego też w późniejszym postępowaniu cywilnym został uznany za zmarłego.

Autor, Dorota Ortakci

This slideshow requires JavaScript.

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.