Let’s travel together.

7-miesięczna Kasia zniknęła ze szpitala 34 lata temu. Kto stoi za jej zniknięciem?

0

Do tragedii doszło w styczniu 1986 roku w szpitalu w Kartuzach. Kartuzy to miasto położone w województwie pomorskim, które leży nad czterema jeziorami zwanymi kartuskimi. Kartuzy uważane są za jedno z najpiękniejszych miejsc Szwajcarii Kaszubskiej i nazywa się je stolicą Kaszub. W 2013 roku miasto liczyło 14 866 mieszkańców.

Rodzina

Państwo Matejowie mieszkali w Kiełpinie, dużej wsi kaszubskiej położonej w północnej Polsce, w województwie pomorskim, w gminie Kartuzy. W 1985 roku, Elżbieta i Marian Matejowie mieli pięcioro dzieci, 4 córki -Emilia, Renata, Franciszka, Kasia oraz syna Roberta. Kasia przyszła na świat 15 czerwca 1985 r. Pani Elżbieta zajmowała się domem, a jej mąż pracował w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, gdzie zajmował się naprawą tramwajów.

Szpital

7-miesięczna Kasia trafiła do szpitala w Kartuzach pod koniec stycznia 1986 roku. Dziewczynka miała utrzymującą się dłuższy czas gorączkę oraz wysypkę. Po dotarciu na miejsce, dziecko zostało przyjęte na oddział pediatryczny, gdzie pierwsza postawiona diagnoza brzmi: zapalenie gardła i płuc na tle alergicznym.
W tamtych czasach, rodzice nie mogli przebywać z dzieckiem na oddziale, a uzyskanie informacji na temat stanu dziecka było możliwe jedynie drogą telefoniczną.

Sala nr 10

W artykule poświęconym sprawie Kasi na stronie NewsBook czytamy:

– Pamiętam dokładnie moment, w którym pielęgniarka zabierała moją Kasię na oddział. Gdybym tylko wiedziała, że widzę ją wtedy ostatni raz, że nie zdążę się nią nacieszyć ani nawet pożegnać. Oddałabym wszystko, byle uchronić ją przed tym człowiekiem – Elżbieta Mateja nie kryje emocji. – Nie mogliśmy jej odwiedzać, w tamtych czasach nie było to dozwolone. Żeby dowiedzieć się, w jakim stanie jest nasze dziecko, musieliśmy dzwonić do szpitala. Nadal bardzo ciężko mi do tego wracać.

W nocy z 27 na 28 stycznia 1986 roku w szpitalu w Kartuzach doszło do tragedii. Malutka Kasia była jedynym dzieckiem w sali nr 10. Dziewczynka nadal gorączkowała leki, w związku z czym przyjmowała różne leki, w tym penicylinę. Noc była spokojna, a ostatni obchód tego dnia miał miejsce o godzinie 22.

Porwanie

Między godziną 2 a 5 nad ranem, w szpitalu niepostrzeżenie pojawia się nieproszony gość. Osoba ta wykorzystując fakt, że pielęgniarki śpią, zakrada się do sali nr 10 i porywa jedyne dziecko na sali. Gdy personel szpitala odkrywa zniknięcie małej pacjentki, od razu wzywają milicję. Przybyli na miejsce funkcjonariusze odkrywają, że intruz początkowo próbował się dostać do owej sali przez okno. Okno było jednak uzbrojone w kraty, więc osoba ta postanowiła znaleźć inne rozwiązanie. Przez inne okno, w pobliżu wejścia głównego dostała się do środka i korytarzem dotarła do sali gdzie spała malutka Kasia. Najprawdopodobniej spakowała dziecko do torby i uciekła w stronę lasu. Jedynym śladem jaki porywacz po sobie zostawił był odcisk buta. But był w rozmiarze 40, więc nie jest wykluczone, że porwania dopuściła się kobieta.

Poszukiwania

W dniu kiedy odkryto zaginięcie Kasi, jej ojciec akurat był w drodze aby odebrać ją ze szpitala, tak jak to było ustalone. Zanim zdążył udać się na pociąg, pod ich dom podjechał samochód milicyjny i rodzice dziewczynki dowiedzieli się o tym, że ich dziecko zniknęło.

Poszukiwania ruszyły na szeroką skalę. Milicja nawiązała współpracę ze Strażą Graniczną, aby zapobiec wywozowi dziewczynki za granicę Polski. Mimo szybkiego nagłośnienia sprawy, w tym w telewizji i prasie, po Kasi nie było śladu. Pies tropiący poprowadził milicjantów do pobliskiego jeziora. Ojciec zaginionej dziewczynki nalegał później, aby przeszukać jezioro, jednak odmówiono mu argumentując, że taka akcja wymaga niedostępnych aktualnie środków.

Teorie

Śledczy brali pod uwagę kilka możliwych scenariuszy. Pierwszym z nich był ten chyba najbardziej prawdopodobny: porwanie dziewczynki i wywiezienie jej na drugi koniec Polski lub za granicę. Mógł to być akt desperacji ze strony osoby, która sama nie mogła, a pragnęła mieć dziecko. Możliwe też, że dziecko zostało sprzedane za granicę bezdzietnej parze.

Kolejna teoria zakładała, że wobec Kasi dopuszczono się błędu medycznego. Aby chronić personel i dobre imię placówki mogło dojść do pozbycia się ciała, np. poprzez spalenie. Pobrano i zbadano w tym celu popiół z pieca w kotłowni. Nie dało to jednak żadnych rezultatów.

Trzecia wersja miała związek z tropem prowadzącym do jeziora. Możliwym było, że ktoś zrobił dziewczynce krzywdę, a następnie wrzucił ją do wody. Tego jednak, jak wiemy nie sprawdzono.

Co dalej?

„Gdy przyszedłem do służby w Kartuzach, wśród policjantów ta sprawa była wciąż żywa. W jej rozwiązanie zaangażowano bardzo duże siły i środki. Sprawdzono rodziny pielęgniarek, rodzinę Kasi, cały personel szpitala, osoby zwolnione z pracy. Wytypowano dzieci, sprawdzono wiele rodzin, gdzie pojawiły się dzieci, gdzie zmarły dzieci. Sprawdzono też osoby notowane za uprowadzenia dzieci na różnym tle.” powiedział policjant zajmujący się sprawą Kasi.

Od początku w sprawie dokładnie przyglądano się rodzicom dziewczynki. „Przesłuchiwani byliśmy oboje bez przerwy. Tego co wówczas przeżyliśmy nie da się opisać. Przeszukiwali dom, węgiel, szambo, sprawdzali nawet piec. Przepytywali dalszą rodzinę. Mąż w ciągu kilku dni posiwiał jak gołąbek. Dali nam spokój, gdy przeszliśmy badanie wykrywaczem kłamstw.” opowiada mama Kasi.

W między czasie, pojawił się pewien trop: syn jednej z pielęgniarek przyznał się do porwania, zgwałcenia i zamordowania Kasi. Jej zwłoki miał zakopać w lesie. Mężczyzna okazał się jednak chory psychicznie i stwierdzono u niego urojenia, a w miejscu, które wskazał jako grób dziewczynki niczego nie znaleziono.

Bez śladu

Od tamtej pory, w sprawie nie pojawiły się żadne nowe tropy. Mimo iż Kasia Mateja nigdy nie została odnaleziona, to jej nazwiska próżno szukać w bazie osób zaginionych. Policja wychodzi z założenia, że jeśli dziewczynka żyje, ma inne imię i nazwisko.

Kasia miała niebieskie oczy oraz ciemne włosy – tak, jak wszystkie córki państwa Matejów, w związku z czym możliwe, że jest do nich podobna. Jako niemowlę była szczególnie podobna do swojej siostry Franciszki. Dziewczynka miała kilka znaków szczególnych:

  • na płatku lewego ucha miała malutkie wgłębienie, które przypominało dziurkę od kolczyka,
  • po zewnętrznej stronie lewego uda znajdowało się szare znamię, 
  • na prawej piersi – bordowa plamka, wielkości małej monety.
Nadzieja nie umiera

„Mimo że upłynęło już tyle lat od tej tragedii o Kasi wciąż myślimy i łudzimy się, że kiedyś ją zobaczymy”  powiedziała pani Elżbieta. „Myślę o niej w dniu jej urodzin, jej zaginięcia, w czasie świąt. Żebym tylko wiedziała, że żyje, że ma się dobrze. Tak bardzo chcielibyśmy ją zobaczyć. Na pewno jest podobna do sióstr, bo w naszej rodzinie dziewczynki są do siebie bardzo podobne. Pamiętając ją jako niemowlę sądzę że jest podobna do Franciszki.”

Rodzina dziewczynki nie traci nadziei, że Kasia wciąż żyje i kiedyś uda im się ją odnaleźć. „Chciałabym tylko, żeby się odezwała, powiedziała, że żyje, że jest szczęśliwa… Niczego więcej nie chcemy. Wystarczyłaby zwykła pocztówka. Nawet nie musiałabym jej szukać, ale byłoby mi lżej”
Jeśli Kasia żyje ma obecnie 35 lat.

This slideshow requires JavaScript.

Źródła: kartuzy.naszemiasto.pl, newsbook

Autor: KaMa.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.